Zagubić się i zdezorientować w podróży jest łatwo. Wystarczy nie znać okolicy, nie mieć mapy i obrócić się kilka razy wokół własnej osi z zamkniętymi oczami. Nie powinno być to jednak takie łatwe, gdy poruszasz się po bardzo małym obszarze. W naszym przypadku było to San Marino. Nawet nie samo państwo, ale jego stolica, a dokładniej górne partie wzgórza, na którym znajduje się stolica tego malutkiego kraju. Powinno być łatwo. Wokół wzgórza San Marino plączą się serpentyny wspinające się coraz wyżej i wyżej. Idąc w lewo lub prawo zawsze będziemy iść w górę lub w dół. Idąc tą logiką będziemy się oddalać od szczytu wzgórza, z którego piękny widok rozciąga się aż do włoskiego Rimini i morza. Ewentualnie idąc w górę będziemy przybliżać się do szczytu tak długo, aż wyżej już nie będzie można wejść. Proste? Nie do końca. Kiedy kończyliśmy naszą wizytę w tym pięknym miasteczku szukaliśmy przystanku autobusowego. Znajdował się przy jednej z serpentyn dróg. Zjechaliśmy więc windą, której szyb wydrążony jest wewnątrz wzgórza. Wyszliśmy z windy i okazało się, że jesteśmy na parkingu samochodowym. Pudło. Jedziemy niżej. Znów pudło, kolejne piętro tego samego parkingu. Zjechaliśmy na sam dół. Okazuje się, że jesteśmy przy jakiejś drodze, ale ani śladu po autobusie. Wsiedliśmy do windy, wjechaliśmy na samą górę i nie byliśmy w miejscu, w którym wsiadaliśmy do windy. Pełna konsternacja i zdezorientowanie. Pomyliliśmy windy albo co 5 minut zmieniają one trasy jak w jakimś amerykańskim horrorze. Wsiadamy do kolejnej windy, nie wymieniamy dużej ilości słów, ale jeden ze współpasażerów rzuca nam wskazówkę po polsku. Idziemy 10 metrów, jedziemy jedno piętro i jesteśmy na miejscu. Bez pomocy najpewniej spędzilibyśmy noc w jednej z wind podróżując w obłędzie tam i z powrotem. Ciekawe przeżycie. Polecam! Poza tym San Marino jest piękne, a pizza pyszna.