Powszechnie znaną zaczepką na obcokrajowcą jest pytanie: „Skąd pochodzisz?”. Pytanie jest niewinne, więc na początku się na nie łapałem. Później jednak odkryłem cel tego pytania i stało się ono dla mnie nieznośne podczas podróżowania. Szczególnie w miejscach, gdzie jest sporo turystów, wysoka konkurencja wśród sprzedających, więc i pytan takich pada dziennie dziesiątki.

Zanim o tym jak sobie z pytaniem poradziliśmy, napiszę o jego znaczeniu. Tak naprawdę nie jest to niewinne zapytanie, a początek lejka sprzedażowego. Zwrócenie na siebie uwagi wśród wielu innych naciągaczy jest trudne. Nalezy, więc spróbować sposobu i najpierw stać się bliższym klientowi. Na przykład mówiąc w jego języku bądź nawiązując do kilku faktów z kraju danego turysty. Tylko jak tu rozróżnić jednego od drugiego? Na początek niewinne pytanie skąd jesteś a później już stosowna wiązanka wyuczona wcześniej. Moja ulubiona zasłyszana w Maroko: „Dobra restauracja, dobra zupa z bobra, Robert Makłowicz i Magda Gessler”. I jak tu nie zajść, nie skosztować albo chociaż nie rzucić okiem na menu. A jak uwaga zwrócona, to 90% sukcesu w kieszeni.

Dominikańska taksówka motycyklowa

Tak jak mówiłem i mnie i nas to czasami wkurza. Bo Anię też zaczęło już wkurzać po kilku wyjazdach. Jesteśmy więc na Dominikanie, idziemy ulicą a koło nas co i rusz zatrzymuje się jakiś motocykl-taksówka i podpytuje. Nie można spokojnie spacerować, bo co 50 metrów ktoś Cię zaczepia. Na kolejne pytanie „where are you from?” Ania odpowiada: Madagaskar. Kierowca motocykla przystaje, widać na twarzy proces myślowy, a następnie minę sugerującą, że coś mu nie pasuje. Na koniec jednak uśmiecha się, powtarza „Madagaskar” i odjeżdża. Podczas naszego pobytu na Dominikanie kilkakrotnie spotykaliśmy onego taksówkarza, ale już o nic nie pytał. Pozdrawiał tylko z daleka krzycząc” Hello, Madagaskar” i uśmiechał się bananem na twarzy.