Meteory w Grecji. Opuszczamy miasto, więc w sumie bardziej Trikala niż sama Kalambaka. Jest niedziela. Szukamy kościoła. Jest jeden. Dziwnie wygląda. Na bazie koła zbudowany. Jesteśmy w Grecji, więc pewnie greckokatolicki. Wchodzimy, a tam uroczystość. Po środku kościoła kapłan z długą brodą. Odświętnie ubrani rodzice i chrzestni oraz dziecko. Małe dziecko ubrane na biało. Wszyscy stoją obok chrzcielnicy – dużej wanienki. Kapłan bierze dziecko, podnosi, śpiewa, oddaje, znów śpiewa. Dziecko płacze od czasu do czasu, ale nie wie jeszcze co zaraz się wydarzy. Ciuszki myk myk zdejmowane są malucha i cały maluch krzyczący trafia do wanny. Zanurza się całego. Jest to stary symbol zanurzenia w Chrystusie i obmycia z grzechów. Nie praktykowany w Polsce, ale bardzo wymowny. Następnie dziecko trafia na specjalny stolik – przebierak, który jest rytualnym kościelnym meblem. Tam czekają śnieżnobiałe ubranka. Bliższe ciocie asystują, pozostali kręcą się po kościele tu i tam, a po ceremonii wręczają prezenty i pakują się do samochodów. W samą uroczystość nie są jednak specjalnie zaangażowani poza robieniem zdjęć. Kiedy oni wychodzą, my też wychodzimy. Część osób myśli, że jesteśmy częścią rodziny. Idziemy na wylotówkę i łapiemy stopa. Zatrzymuje się fotograf, którego widzieliśmy na chrzcie. Jedzie z nami chwilę i opowiada o tym, że dorabia sobie jako fotograf, ale myśli o opuszczeniu Grecji. W sumie nie wie dlaczego, ale dużo znajomych o tym myśli, więc on też. Byłem na weselu kurdyjskim i maltańskim oraz na chrzcie greckim. Brakuje mi tylko jakiegoś pogrzebu do kolekcji.

Kategorie: Notatki z podróży