Mam piękna zalaminowaną mapę Europy. Przedstawia całą Europę, więc nie może być nazbyt dokładna. Ale nie szkodzi. Potrzebuję tylko główne miasta i główne drogi, aby się odnaleźć. Celuję na jedną z dróg i ruszam nią w stronę Turcji z Sofii. Dojeżdżam do rozjazdu, w którym autostrada pędzi w stronę granicy. Autostrady nie widać, ale to nic nie szkodzi. Pewnie zaraz się pojawi. Zatrzymuje się terenówka z młodymi ludźmi, wiezie nas.

Wioska PiwrwszyMaj – okolice nieistniejącej autostrady

Po pewnym czasie pytam zaniepokojony, którędy jedziemy, bo autostrada się nie pojawia, a ja chcę jechać autostradą. Na to otrzymuję informację, że autostrada jest tylko w planach i właściwie to zabawne, że ktoś w nie uwierzył i już narysował ją na mapie. Rzeczywiście autostrady brak i buldożerów biorących się do jej budowy też nie widać. Choć droga, po której jedziemy jest główną prowadzącą do Turcji i wygląda jakby działa się na niej budowa lub przynajmniej dziać się powinna. Dziury są takiej wielkości, że od czasu do czasu jedziemy po prostu przeciwległym pasem pod prąd, bo inaczej się nie da. Czasami ktoś jedzie naszym pasem, bo po swojej stronie miał dziurę. Jedzie pod prąd na czołówkę z nami. Czasami po prostu zmienił pas i zapomniał na niego wrócić, bo jego jezdnia już wygląda w porządku. Ruch jest zatem czasem lewo- a czasem prawostronny. Z czasem idzie się przyzwyczaić, a gdy na czołówkę z nami pędziła bryczka z osłem lub objuczony motocykl wydawało się to nawet zabawne. Były i w Bułgarii dobre drogi, szerokie i prawdziwie autostradowe, mi jednak zapadł w pamięci najbardziej ten dziurawy i nie istniejący odcinek drogi.

Kategorie: Notatki z podróży