Koleżanka z pracy zapytała mnie kiedyś: po co chcesz zobaczyć każdy pojedynczy kraj? Monika sama widziała na świecie sporo, więc jej pytanie było głębsze niż standardowe: “po co to robisz?” Według niej Słowacja podobna jest do Czech, tak jak Kongo do Nigerii, podobni ludzie, podobna kultura, podobny styl życia. Po co więc ta dbałość, by nie opuścić na liście ani jednego kraju? Można przecież zobaczyć wszystkie kręgi kulturowe i wyjdzie na to samo. Trochę jest w tym prawdy, a trochę nie. Posłużę się przykładem europejskich maleństw: Monako i Andory. Dla mnie Monako nie różniło się wiele od pobliskiej Nicei. Oba te miasta podobały mi się i polecam je odwiedzić, ale rzeczywiście Monako jako takie niewiele od Nicei się różniło. Ogólnie mówiąc nie zobaczyłem tam nic nowego, zaskakującego itd. Ponadto do Monako pojechałem z Nicei autobusem podmiejskim. Pierwsza w moim życiu podróż podczas której granicę (w tym przypadku Monako-Francja) przekraczałem autobusem podmiejskim. Bardziej przeciętnie i zwyczajnie chyba być nie mogło.
Rzecz zupełnie inaczej jednak miała się z Andorą. Niby kilka miasteczek porzuconych w Pirenejach między Hiszpanią i Francją sklejonych w księstwo mające rangę państwa. Jak to na granicy bywa spory miks Hiszpanów i Francji. Andora jednak jest inna. Nie jest podobna do miasteczek po stronie Francuskiej czy Hiszpańskiej. Styl życia, podejście ludzi, spokój, natura i góry na wyciągnięcie ręki. Andora jest magiczna. I taka inna niż Hiszpania, taka inna niż Francja. Gdybym założył, że Andory nie warto oglądać, bo to najpewniej taka druga Hiszpania albo taka druga Francja – nie poznałbym życia w Andorze. życia, które bardzo mi się podobało. I po tej wizycie utwierdziłem się w przekonaniu, że nie należy opuścić na mojej liście ani jednego kraju. Każdy z nich może kryć tajemnicę, klimat i ludzi, których poszukuję podczas podróży.