Jesteśmy w Agri. Wysiedliśmy w środku nocy z ciężarówki. Na ulicy od czasu do czasu pojawia się ktoś. Pytamy, w którą stronę do Iranu. Plan jest prosty: idziemy na przedmieścia, rozbijamy namiot, śpimy, a rano ruszamy w stronę granicy irańskiej. Drogowskaz lub jakiś miejscowy wskazują nam kierunek. Idziemy. Z oddali słuchać jakąś muzykę. Coraz głośniej. Przechodzimy koło budynku, na którego parterze odbywa się zabawa. Najprawdopodobniej wesele. Podchodzimy bliżej, ale jednak zachowujemy dystans. Dwóch Polaków o śniadej cerze z ogromnymi plecakami z pewnością zwróci uwagę biesiadników, a nie chcieliśmy robić zamieszania na czyimś weselu. Przyglądamy się, więc z daleka chcąc za chwilę iść dalej. Ktoś nas zauważa. Podchodzi, zagaduje, zaprasza na herbatę lub łyk wody. Po chwili jesteśmy pod budynkiem otoczeniu grupką młodych mężczyzn. Zdejmujemy plecaki. Jako jedyny spośród towarzystwa posiadam krótkie spodenki, więc wyciągam nogawki i przypinam je do spodenek. Rozmowa o wszystkim i o niczym. O nas, o naszej podróży, o tym że jestem podobny do jakiegoś piłkarza. Sporo też o nich. Tłumaczą, że są Kurdami, że znajomymi i kuzynami Państwa Młodych. Zapraszają do środka. Tam zabawa, tańce, ale też sporo osób nieświadomych naszej obecności pod domem weselnym.
Jesteśmy sceptyczni, czuję że po przekroczeniu progu staniemy się atrakcją wesela, a atrakcją wesela zawsze powinni być Państwo Młodzi. Czuję, że komuś może się to nie spodobać. Dostajemy jednak krótki kurs tańca, należy złapać się za dłonie i wymachiwać nogami fikuśnie w lewo i w prawo. Wężykiem z innymi mężczyznami wchodzimy na salę. Tańczymy z brzegu dyskretnie, ale już po chwili kółeczko się odwraca i pojawiamy się na środku sali. Taniec sprawiał wiele radości, radość udzielała się również wśród gości. Po chwili kolejne osoby zaczęły wyciągać telefony i aparaty. Staliśmy się oficjalną atrakcją. Coraz więcej gości wychodziło na parkiet i otaczało nas. Było w tym sporo sympatii i zaciekawienia. Po drugiej stronie sali spotkałem wzrok Młodej Pary. Byli zmieszani naszą obecnością. Może nie wiedzieli skąd się tu wzięliśmy i jakie są nasze intencje, choć goście zapewniali nas, że mamy gorące zaproszenie nowopoślubionych. Ukłoniliśmy się i ewakuowaliśmy się do wyjścia. Z plecaka wyciągnąłem torbę kurpiowską i poprosiłem, by podarować ją w naszym imieniu Młodej Parze. Po chwili nasz wysłaniec powrócił z podziękowaniami. Mam nadzieję, że to nieco załagodziło napięcie i uspokoiło część weselników. Wątpię w jakikolwiek akt agresji z ich strony, ale nie chciałem być przyczyną niesmaku na czyimś weselu. Z wesela tego zapamiętam mnóstwo radości i zabawy. Stoły nie były suto zastawione, część gości nie wyglądało na odświętnie ubranych. Nikomu to jednak nie przeszkadzało, aby bawić się i świętować.