Idąc pieszo do gruzińskiego miasta wykutego w skale w okolicach Gori szliśmy wzdłuż sporej rzeki. Już dawno byliśmy w zasięgu wzroku, wykute w skale domy były tuż tuż, ale za wodami rzeki. Wypatrywaliśmy jakiegoś mostu. W najbliższej wiosce był jeden. Zanim na niego weszliśmy minęliśmy parę staruszków siedzących na przydrożnej ławce. Wymieniłem nawet z babcią kilka miłych słów i stanęliśmy u wejścia na most. Znajdowała się tam grupka młodych chłopców widocznie zaaferowanych czymś, co znajdowało się wewnątrz tworzonego przez nich kręgu.

gruzińscy chłopcy wypatrujący węża wrzuconego do wody

Okazało się, że tym czymś był wąż. Nie pozwalali mu uciec, a nawet próbowali go złapać. Uwaga części z nich przeniosła się na nas. Byli najwidoczniej już po lekcjach angielskiego w szkole, bo potrafili budować podstawowe zdania w tym języku. Przyłączyli się do nas i szli za nami po moście. Po chwili dołączyła reszta, w tym lider grupy z wężem w ręku pytając czy nie chcemy kupić węża. Jego pytanie było też odpowiedzią na nasze zainteresowanie wężem. Chłopiec miał widoczną smykałkę do handlu. Gdy odmówiłem, chłopcy ustawili się wzdłuż barierki mostu, a wąż został wrzucony do rzeki. Zniknął, by po chwili wypłynąć na powierzchnię. Nie wiedziałem, że węże umieją pływać. Nie minęło 3 minuty, a wąż był już przy brzegu, którego wysoką skarpę kąsał by wydostać się na brzeg. Jeden z chłopców zarządził ewakuację na brzeg, by ponownie złapać węża. Część z nich odwróciła się jeszcze, by powiedzieć “good bye” i poszliśmy dalej, na drugą stronę mostu. Podobno nie zamieszkałą przez węże.

Kategorie: Notatki z podróży