Siedzimy pod kościołem w Niemczech. Jest sobota wieczorem. Jesteśmy po Mszy albo przed Mszą. Nie pamiętam. Nie mniej jednak układ byl taki, że do ewangelickiego kościoła w soboty wieczór przyjeżdżał polski ksiądz. I dzięki temu truskawkozbieracze i szparagozbieracze mogli uczestniczyć w Mszy po polsku. Siedzimy więc pod tym kościołem. Przyjazna okolica, zielono, naprzeciw zaczyna się jakiś park. Na ulicy pod kościołem zatrzymuje się samochód. Po niemiecku choć nieco niewyraźnie ktoś pyta nas o jakąś miejscowość. Jesteśmy w Niemczech raptem dwa tygodnie, więc nie bardzo się orientujemy. Wiemy tylko jak wyjeżdża się z wioski. Tę drogę też wskazujemy odpowiadając mało płynną niemczyzną. Możliwe nawet, że połowa słów to polskie słowa zniemczone odpowiednim twardym akcentem. Nie mniej jednak siedzący w samochodzie zrozumieli komunikat, że droga wylotowa jest w danym kierunku i tam przeba jechać. Ruszyli powoli. W samochodzie trwały jakieś narady i dyskusje, a następnie samochód przyspieszył. Wtedy zauwazyliśmy, że samochód jest na polskich rejestracjach. Pewnie my mieliśmy podobne problemy z porozumieniem się po niemiecku jak ekipa siedząca w samochodzie. Mimo to jednak pogadaliśmy sobie. W sumie mogliśmy na początku powiedzieć, że jesteśmy z Polski i poszło by jak z płatka, ale cóż. Przynajmniej sobie poćwiczyliśmy niemiecki i pośmialiśmy się z całej sytuacji. W sumie to nawet dumnym z narodu można być. Na obcej ziemi szanuje język gospodarza i nawet jeśli nie do końca umie, to porozumiewać się nim próbuje.

Kategorie: Notatki z podróży