Sztokholm. Jedziemy w trójkę. Szukamy noclegu. Słabo. Mało kto odpowiada, a z odpowiadających przyjąć na noc nie chce nikt. Płacić nie chcemy. To ma być wyjazd, na którym wydamy pieniądze tylko bilety. Na miejscu zero. Później okazało się, że słabo ze stopem i trzeba było autobus na lotnisko opłacić. Ale nic to jak to mawiał pan Zagłoba czy tam Wołodyjowski. Poza tym nie wydaliśmy nic, a czas spędziliśmy przednio. Couchsurfing nie zadziałał, więc wytoczyliśmy kolejne działo. Napisałem do Toastmasterów w Sztokholmie. Część odpowiedziała, dwójka chciała pomóc, finalnie skończyliśmy w mieszkaniu Hindusa. Do klubu mówców publicznych zapisał się jeszcze w Indiach, a w Szwecji kontynuował przygodę. Uczył się ekonomii albo zblendowanej w jeden koktajl ekonomii i inżynierii. Tak czy siak ambitny chłopak, pisze bloga, projektuje produkty i robi sobie zdjęcia z hinduskimi ministrami i ambasadorami. Jak dobrze pamiętam robi też z nimi wywiady. To jemu sprzedałem swoją pierwszą kurpiowską grę planszową za Euro. Jak się spotyka takich ludzi? Jak kończy się wieczór siedząc razem na kanapie i zajadając maksymalnie pikantne hinduskie jedzenie? Myślę, że należy się znaleźć w potrzebie i wyciągnąć rękę pytając „pomożesz mi?” I wtedy trafia się na dobrych ludzi. Co jest tu filtrem ponadklasowym, ponadrasowym i ponadreligijnym? Właśnie to pytanie. Mniej sympatyczni ludzie na nie zareagują. Ci sympatyczni bardziej rzucą się na Ciebie z pomocą. I w sumie nie chodzi o żadną pomoc, bo i bez niej byśmy sobie poradzili. Bardziej chodzi o wrażliwość na drugiego człowieka. Mam nadzieję, że sam się taką cechuję, jeśli nie – to że ją u siebie wykształcę, a jeśli jednak tak – że jej nigdy nie zatracę. Kto chce więc by mu pomóc?

Kategorie: Notatki z podróży