Wielokrotnie przekraczałem przejścia graniczne pieszo i nigdy nie było z tym problemu. Jeśli nie było wyznaczonego specjalnego miejsca do przejścia dla pieszych stawałem po prostu w kolejkę z samochodami. Często to wiązało się w uśmiechami pograniczników, którzy po kolejnym samochodzie nie spodziewali się człowieka z plecakiem. Zamiast kontroli zawartości plecaka pytali tylko skąd przyszedłem i dokąd idę, a później dalej się śmiali i puszczali wolno.
Przed przejściem granicznym z Ukrainą dowiedziałem się, że tu nie jest tak łatwo. Jeśli przejście jest samochodowe, to bez samochodu nie da rady go przekroczyć. Informację potwierdziło też dwóch świeżo upieczonych autostopowiczów poznanych po drodze. Umówiłem się z nimi nawet, że jeśli nie uda nam się nic złapać to wspólnie pojedziemy busem do Lwowa. Zawsze będzie raźniej. Chłopcy poszli łapać na drogę, a ja usiadłem na poboczu zajadając kurczaka i patrząc na ich poczynania. Mieli plan złapać coś od razu do Lwowa albo przynajmniej kogoś kto będzie jechał na Ukrainę i z nim przekroczyć granicę w samochodzie. Prawdę mówiąc nie wierzyłem w to, nawet nie wierzyłem, że uda im się cokolwiek zatrzymać. Jakie było więc moje zdziwienie, gdy po 10 minutach zatrzymał im się samochód na ukraińskich blachach. Nie pozostawili mi wyboru, spakowałem nie dojedzonego kurczaka i poszedłem łapać tam gdzie oni.
Złapałem stopa do samej granicy, ale Polacy jechali tylko do przygranicznej Biedronki. Mi się zatem nie udało. Po drodze pani kierowca odradzała to przejście i sugerowała by jechać na przejście piesze, bo nie uda mi się przejść. To przejście miałem pod nosem, a to piesze było oddalone 100km. Mówiła, że bardzo blisko, ale perspektywa posiadacza samochodu jest nieco inna niż piechura. Bez konkretnego planu ruszyłem w stronę granicy przyglądając się długiemu sznurowi samochodów w kolejce. Celem spalenia wszystkich mostów wymieniłem całą walutę na hrywny i poszedłem pod szlaban graniczny. Zapukałem do pierwszego stojącego w kolejce samochodu i zapytałem czy Pan przewiezie mnie przez granicę, a po chwili już z okna samochodu podawałem paszport do kontroli. Przejechałem jeszcze tym stopem pół drogi do Lwowa, ściemniło się, przesiadłem się do marszrutki i już byłem we Lwowie.
Znalazłem swój hostel za 26zł, rozpakowałem się i stwierdziłem, że pora wyjść na wieczorne zwiedzanie Lwowa. Gdy wyszedłem z kamienicy na ulicy spotkałem tych samych chłopców autostopowiczów sprzed granicy, którzy właśnie wjechali do Lwowa. Okazało się, że oni łapiąc wcześniej stopa ustawili się w długim sznurze kolejki na granicy, a ja w tym czasie wyprzedziłem ich pieszo omijając kolejkę. Spałaszowaliśmy razem butelkę, znaleźliśmy hostel chłopaków i nie mogliśmy się nadziwić, że udało nam się znów spotkać w nie małym w końcu Lwowie.