Poczuć się gdzieś jak u siebie, zadomowić się, stworzyć sobie małe rutyny na obczyźnie. To chyba najbardziej lubię w podróżowaniu. Być gdzieś, ale już czuć się jak u siebie. To chyba taki proces zadomawiania, dzięki któremu możemy mieć wiele domów na całym świecie.
W Nikaragui znaleźliśmy dla siebie taką miejscówkę w lokalnej jadłodajni. Nie wiem czy można ją nazwać restauracją czy stołówką. Dawali jedzenie, więc zostanę przy nazwie jadłodajnia. Co prawda pierwszy nocleg zabukowaliśmy ze śniadaniem, ale punktualność jego wydawania oraz wielkość dawała sporo do życzenia. Zmieniliśmy zatem lokal i od drugiego dnia pobytu stołowaliśmy się na targu.
Na zamkniętej uliczce pod namiotem ogrodowym stały dwa stoły i plastikowe krzesła. Na chodniku działo się lokalne życie: ploteczki, wylegiwanko, zabawy z dziećmi. Namiot obok sprzedawali owoce, a jeszcze dalej ubrania. 80% klientów stanowili lokalni, więc ceny były niskie i z pewnością jedzenie było jakościowe. Jak się okazało porcje były duże, a jedzenie smaczne. Ja brałem codziennie fasolę, ryż, sałatkę z kapustą, tortille oraz grillowanego kurczaka. Tak naprawdę każdy zestaw różnił się tylko tym kurczakiem, reszta była w każdym taka sama. Wymiennie kurczak albo ryba w różnej postaci nadawały smak, a reszta służyła napełnieniu żołądka, choć przy okazji tez była smaczna. Do tego na stole stał wielki słój marynowanej na ostro cebuli. Taki specyfik w formie sosu/przyprawy spotkaliśmy jeszcze na stołach w wielu innych miejscach. Po śniadaniu Ania brała jeszcze kawę i tak relaksująco spędzaliśmy poranki. Nawet ostatniego dnia, gdy opuszczaliśmy już San Juan del Sur zaszliśmy na pożegnalne śniadanko.
Co ciekawe jedzenie było przyrządzane nie przy stolikach, a w głębi jakiegoś sąsiedniego podwórka. Pewnie taniej było jedzenie donosić niż wynająć lokal bezpośrednio przy ulicy. Podczas pierwszej wizyty Ania poszła nawet w głąb podwórka ocenić czystość kuchni i warunki lokalowe. Ponoć nie wypadali najgorzej i nawet pokazali Ani mięso, z którego będą przyrządzone potrawy. Oczywiście wszystko na migi, bo po hiszpańsku nie umiemy się komunikować.
Wspominając chce się wrócić do Nikaragui. Albo chociaż na dowolne plastikowe krzesło i w pełnym słońcu spałaszować przygotowane przez kogoś śniadania. Póki co w zimowej aurze Olsztyna marne na to szanse. Pora chyba więc spakować plecak lub odkręcić mocniej grzejnik 🙂