Po polsku możemy powiedzieć miasto albo wieś. Są też aglomeracje, ale to jakieś takie naukowe określenie. Dobre na lekcję geografii, ale nie na pospolitą rozmowę. W języku angielskim mamy rozróżnienie na town – miasteczko i city – miasto. Po angielsku rzekłbym zatem: w Armenii mamy jedno city, kilkadziesiąt town i setki wiosek. Ale mówię po polsku, mówię zatem: w Armenii jest tylko jedno miasto. Nie będzie zaskoczeniem dla nikogo, że chodzi o stolicę. Nic innego jadąc przez całą Armenię co nadawałoby się nazwać miastem nie widziałem. Jedną noc spędziliśmy na placu zabaw drugiego co do wielkości miasta. Smutny był to widok. Gdzie nie spojrzeć betonowiska po zamkniętych zakładach przemysłowych. Gruzowiska, sterczące kominy. Przy obdrapanych szarych blokach wyglądało to jeszcze smutniej.
Ludzie oczywiście weseli i zadowoleni ze swojego powolnego życia. Może mogłoby być lepiej, ale póki co jest jak jest. Kiedy szare bloki znajdowały się na tle gór i dzikiej natury tak jak na południu Armenii przy granicy z Iranem – wyglądało to całkiem estetycznie. Na tle przemysłowej natury prezentowało się smutno. Kiedy po nocy spędzonej w drugim co do wielkości mieście wjechaliśmy do Erewania otworzyliśmy dość szeroko oczy. Wifi na każdej stacji metra, publiczne gniazdka. Zalatywało tu i ówdzie zapachem postsocrealistycznym, ale ulice Erewania reprezentowały światowy poziom. Jeśli pod taką nazwą widzimy obraz europejskiej stolicy z butikami i wszystkim czego tam zachodniemu człowiekowi trzeba. Dziwił mnie taki obraz i dziwi nadal. Obraz państw, które skupiają większość życia i ludności w stolicy i jej okolicach, pozostawiając całą resztę na prowincji. Armenia nie jest tu odosobnionym przypadkiem. Wystarczy spojrzeć na wikipediowe statystyki. Dobrze to czy źle? Starsi mówią, że szkoda, bo młodzi uciekają i zostawiają ojcowiznę. Młodzi mówią, że chcą tylko lepszego. Dobrze to czy źle? Nieco inaczej niż w Polsce poprostu. Ot i co.