Jadąc do Gruzji na stopa pierwszy raz, Gruzja była punktem docelowym. Mieliśmy spędzić tam 7 dni. Do tego dochodziło 7 dni drogi, no może 9. Generalnie niezbyt sporo, bo plan był taki by przez kolejne kraje tylko przejeżdżać. Kolejne noclegi były więc zaplanowane i nie było wyjścia. Następnego dnia należało być tu a jeszcze kolejnego tam. Kiedy kierowca ciężarówki zabrał nas z przedmieścia Istambułu do centralnej Turcji byliśmy daleko od naszego planu. Daleko od Morza Czarnego i Samsun, w którym kolejnego dnia mieliśmy nocleg. Trzeb było sięgnąć po drastyczne środki i wsiąść w autobus. Spodziewałem się czegokolwiek, starego ogórka trzęsącego się na prawo i lewo. Ale Turcja to kraj nowoczesny i zaskakujący swoimi kontrastami.
To był najbardziej ekskluzywny autobus jakim jechałem w życiu. Mieliśmy na pokładzie dwóch boyów do pomocy i obsługi w trakcie podróży. A na zagłówku każdego siedzenia znajdował się tablet z muzyką i filmami a także dostępem do lokalnego radia oraz telewizji. Słuchawki na uszy i hopsa nurkujemy w świat cyfrowych doznań. Niestety nie miałem ze sobą pendrive’a, aby wpiąć się z moją muzyką czy moimi filmami. Przejrzałem więc bibliotekę na tablecie i znalazłem coś w miarę neutralnego. Hellboy. Bohaterowie mówili co prawda po turecku, ale fabuła była na tyle amerykańska i hollywoodzka, że można było nadążyć za fabułą. Może przeoczyłem kilka gagów słownych i kluczowych detali z życia głównego bohatera, bo nie rozumiałem ani słowa. Ostatecznie nie wpłynęło to na pogorszenie jakości mojego życia, a samo doświadczenie oglądania filmu i nie rozumienia niczego było dość ciekawe. Bus jechał koło 10 godzin, uzasadnione było więc wyposażenie go w jakiegoś rodzaju uprzyjemniacze czasu. Podobne dystanse robiłem też w Polsce i tu nikt o takiej wygodzie nie pomyślał. No cóż – widocznie jesteśmy jeszcze kilka lat za Turkami, przynajmniej w tej kwestii.