Gdy przemierzaliśmy medynę  w Marrakeszu późnym popołudniem zauważyliśmy pewną zależność. Im późniejsza była pora tym więcej stoisk było zamykanych. Jest to sprawa oczywista, dzień się kończy, klientów mniej, więc interes się zwija. Część kramików jednak pozostawał otwarta do późnych godzin nocnych. Tam gdzie dział się typowy handel pracowano do wieczora, ale tam gdzie głównym celem było świadczenie usług – klienci napływali dopiero wieczorem. Tym samym medyna zmieniała swój charakter. Inna była rankiem, a inna wieczorem. Również struktura demograficzna ulegała zmianie. Wieczorem bardzo nielicznie widoczne były kobiety, a roiło się od mężczyzn. Jednym z obleganych stoisk było stoisko lokalnego maga i zielarza. Zak – rodowity marokańczyk powiedział, że zielarz sprzedaje lekarstwo na raka. Właściwie to sprzedaje lekarstwo na wszystko. Gdy przechodziliśmy obok niego grupka gapiów przyglądała się jak miesza kupkę błota i kurzu z własną śliną oraz jakimiś specyfikami z małych buteleczek. Taka maź miała moc uzdrawiającą. Ludzie płacili jednak nie za samą maź, a za ceremoniał odprawiany przy jej sporządzania, bo wtedy miał miejsce transfer energii od zielarza do mazi. Później dzięki temu dobra energia miała zamienić się miejscami z energią złą znajdującą się u pacjenta. Przekaźnikiem miała być lecznicza maź.

Labirynt uliczek w medynie

To jeden przykład usługi. Innym jest zapewnienie miejsca do spotkań mężczyzn. Zobaczyliśmy szyld: marokańska herbata. Byliśmy spragnieni, więc chcieliśmy się czegoś napić. Weszliśmy do ciemnego zadymionego pomieszczenia. Siedliśmy, a po 5 minutach za ladą pojawił się gospodarz przybytku. Zak poprosił o herbatę, gospodarz zdziwił się i zniknął. My w między czasie obserwowaliśmy ludzi przy innych stolikach i samo miejsce. Rozklekotane stoliki a przy nich sami mężczyźni. Na stolikach nic. Brud na podłodze, odchodząca tapeta. Obowiązkowo wizerunek króla na ścianie. W kątach niedopałki papierosów. Pozostali klienci palili papierosy, niektórzy zapewne haszysz i oglądali mecz. Dyskutowali przy tym żywo i głośno. Zero herbaty, przekąsek – po prostu nic na stołach. Pojawia się pytanie na czym zarabia właściciel lokalu. Wspomniany właściciel pojawia się za chwilę. Przyniósł z domu czajnik elektryczny i kilka szklanek. Zrobił nam w nich herbatę. Brud na szklankach sugerował, że ni były ostatnio używane. Byliśmy jedynymi w lokalu, którzy coś pili. Co wywoływało też spore zainteresowanie pozostałych gości. Ale herbatę wypiliśmy, więc pretensji nie powinniśmy mieć żadnych. Lokal spełnił swoją rolę herbaciarni – tak jak deklarował na szyldzie. Zastanawia mnie do dziś jaki model biznesowy obrał jego właściciel. Na czym on właściwie zarabiał?

Kategorie: Notatki z podróży