Do Madrytu dotarłem po drodze, a właściwie w drodze przesiadkowej między Marokiem a Francją. Była okazja, więc trafiłem tam na jeden dzień, tak by zobaczyć miasto. Noc spędzona na lotnisku zawsze pragnie zakończyć się jak najszybciej, więc już koło 7 rano byłem w centrum Madrytu oglądając resztki wczorajszego wieczoru. Część ludzi dopiero wracała z klubów, a część już zmierzała do pracy. Na głównej ulicy Madrytu mijali się jedni z drugimi. A pośród nich sterty śmieci. Butelki, torby, stare ubrania, kartony, a nawet meble i materace. Na jednej kupce śmieci stał dzbanek z wetkniętym do niego pękiem kwiatów. Jeden z wczorajszych imprezowiczów sięgnął po kwiaty i pochwalił się swoim kompanom znaleziskiem. Moja ukochana będzie wniebowzięta otrzymując z rana kwiaty – zachwalał swój pomysł. Krokiem nie trzymającym prostej mężczyźni poszli dalej. Sterty śmieci na głównym deptaku pełnym ekskluzywnych butików zrobiły na mnie słabe wrażenie. Nieco poprawił je Madryt pokazując mi za dnia swoje inne oblicza. Racjonalizowałem też sobie poranne znaleziska. Z pewnością śmieciarki jeszcze nie zrobiły swojej porannej roboty i to dlatego. Nieco było w tym racji.
Po powrocie wieczorem na deptaku było mnóstwo ludzi. Ulica była wypełniona nimi od jednego do drugiego brzegu. Tylko kamienice z ekskluzywnymi powstrzymywały fale ludzi przed rozlaniem się, tak by było nieco luźniej i bardziej komfortowo. Wszedłem w tłum i spojrzałem pod nogi. Śmieci dalej się tam znajdowały. Było ich znacznie mniej, ale nadal widziałem kartony, skórki po bananach czy fragmenty mebli. Podniosłem wzrok i było widać tylko licznych turystów, a ponad ich głowami witryny sklepów. Opuściłem wzrok i widziałem śmieci, które ludzie idąc umiejętnie omijali. Spojrzałem raz jeszcze. Mógłbym zrobić zdjęcie i nie byłoby widać ani jednego śmiecia. I to jest sposób na nadmiar śmieci. Sprawić by coś je zakryło, przykryło. Tym samym staną się niewidzialne. Brawo, każde rozwiązanie jest dobre jeśli jest skuteczne. No chyba, że nie jest dobre.