Drugi dzień spędzamy na dwóch dużych łodziach zacumowanych na morzu zatoki przy Oslo. Jest dobra pogoda, więc jest miło. Sven, Norweg, który nas tam gości mówi, że tego wieczoru wybiera się na imprezę. W sumie może nas zabrać. To ma być krótki wieczór, maksymalnie 2-3 godzinki. Dziewczyny zostają, my z Arturem siadamy na motorówkę i płyniemy. Impreza ma miejsce na dużej łodzi. Która ma płaskie dno i wygląda jak pływający dom. Podobno ma silnik i ster, ale pływa bardzo powoli. Siedzimy w kuchni, Norwedzy piją piwo, rozmawiają. Wszystko po norwesku, jesteśmy więc wykluczeni. Na początku padło tylko kilka słów po angielsku. Później nikogo nie obchodzimy. W międzyczasie nasz gospodarz Sven upija się chyba trzema piwami, robi się agresywny, a później zasypia.
W tej sytuacji możemy go zabrać na motorówkę, ale może być problem ze sterowaniem w nocy i przeniesieniem go na łodzie. Organizator imprezy oferuje nam, więc miejsce do spania. Dziewczyny nie bardzo mogą otrzymać od nas wiadomość, nie mamy telefonu ze sobą. Wstajemy rano i czekamy aż Sven się obudzi. Około 11 wsiadamy na łódkę i płyniemy z powrotem na nasze łodzie. Sven się chyba nawet specjalnie nie tłumaczy. Norwedzy po zakończonej imprezie rozjechali się do domów. Trudno nawet to nazwać imprezą. Spotkali się, wypili po piwku, posłuchali muzyki i tyle. Dziwne trochę, a może normalne. Dla nich pewnie normalne.