Irlandia swego czasu była wziętym kierunkiem emigracji Polaków. Emigracji zarobkowej początkowo, ale wielu Polaków tam pozostało. Spotkaliśmy między innymi spawacza, dentystki czy barmanki. Wszystkich łączył uśmiech i zadowolenie z życia. Jeśli wcześniej tak nie było – dobrze dla niech. Cieszę się ich szczęściem. Okazało się, że Irlandczycy też emigrują. Może dzięki temu łatwiej jest im przyjmować do swoich społeczności Polaków. Oni emigrują dalej, także zarobkowo, do Australii. Jakież więc było nasze zdziwienie, gdy na swojej drodze spotkaliśmy Australijczyka, który przeniósł się do Irlandii właśnie. Młody szalony kierowca półciężarówki zatrzymał nam się nocą na wąskiej drodze. Szliśmy, bo nie zatrzymywał się nikt, a zostało do przejścia 6 kilometrów. Droga pozwalała na minięcie się dwóm samochodom, po bokach wysoki mur z kamieni. Zero miejsca dla pieszych przy takim mijaniu się. Włączyliśmy latarki i idziemy. Samochody jadą rzadko, więc jak nikt się nie zatrzyma to z czasem dojdziemy na irlandzką wieś gdzie mieszkaliśmy chwilowo. Nieco niebezpiecznie, nieco niewygodnie.
Nagle śmiga koło nas półciężarówka. Zatrzymuje się, wchodzimy na pokład i zaczyna się rozmowa. “Are you crazy people?” Czy wyście postradali umysły? – tak zaczyna rozmowę Australijczyk. Jedzie jak szalony odebrać swoją żonę ze sklepu. Mi po wycieczce po klifach odpada podeszwa, potrzebuję kleju, a jest już ciemno. Zanim żona Australijczyka zamknie sklep sprzeda mi jeszcze odpowiedni klej. Zanim jednak dojedziemy do sklepu następuje sesja pozytywnego zadziwienia. On się śmieje i my się śmiejemy. My dziwujemy się, że z Australii sprowadził się tu ktoś, aby podwieźć nas w tę ciemną noc. On dziwuje się, że na takim odludziu ktoś łapie stopa. I patrzymy na siebie jak czasem kury patrzą na człowieka i myślą: co te człowieki wyrabiają.