Moja przygoda z Sagrada de Familia zaczęła się od chłodnej kalkulacji. Święta Bożego Narodzenia w 2014 roku wypadały w środku tygodnia, dawało to sporo dni wolnego. Fabryka nie produkowała, więc tak czy siak otrzymałem sugestię wzięcia dłuższego urlopu. Świetna okazja na dłuższą wycieczkę zatem. Poleciałem tanio do Holandii, a stamtąd jechałem przez kolejne kraje, aż do Hiszpanii. Warto było oznaczyć sobie jakiś cel, a że lot powrotny miałem z Barcelony padło na Sagrada de Familia. Wiecznie budujący się kościół to dobry punkt docelowy. To również bardzo ładny punkt docelowy. Gdy już ulokowałem się w hostelu w Barcelonie ruszyłem w stronę Sagrady. Okazało się, że ceny odwiedzin są wysokie, ale w podziemnej kaplicy sprawowane są Msze, na które wstęp jest bezpłatny.
Po chwili oczekiwania schodzę do kaplicy. Wita mnie regał z tłumaczeniami Mszy, a wśród nich tłumaczenie w języku polskim. Miłe zaskoczenie. Pod koniec nabożeństwa starszy ksiądz pyta po hiszpańsku, kto jest pierwszy raz w tym miejscu. Podnoszę rękę i rozglądam się po kaplicy. Tylko ja podniosłem rękę. Niepokoi mnie to nieco, bo nie znam hiszpańskiego, więc może coś opacznie zrozumiałem. Może ksiądz zapytał kto chce być dzisiejszą ofiarą całopalną, a ja się zgłosiłem. Tak to jest jak się ktoś wyrywa. Albo gorzej, może ksiądz zapytał, kto jest… W sumie nie przychodzi mi nic głupiego jako porównanie, więc zostanę przy tej ofierze całopalnej. Tak czy siak nie spłonąłem na stosie. Słusznie zinterpretowałem pytanie i zostałem poproszony przed ołtarz gdzie udzielono mi indywidualnego błogosławieństwa w języku polskim. Bardzo miłe uczucie, a jednocześnie idealne podsumowanie podróży. Spędzając samotne święta, mające być rodzinnym spotkaniem, swoją autostopową wyprawę kończę w świątyni Rodziny i jak członek rodziny jestem tam przyjmowany. Symbol czy nadinterpretacja. Dla mnie miało to znaczenie, może sam sobie je nadałem. Warto nadawać rzeczom i sytuacjom znaczenie, wtedy nasze życie też nabiera głębszego znaczenia.