Gdy zobaczyłem jak wyglądają zdjęcia Cancun podjąłem decyzję, że Jukatan w Meksyku będziemy podziwiać w innej jego części. Po wylądowaniu w Cancun pobiegliśmy na autobus i już 25 minut od wylądowania siedzieliśmy w autobusie do Tulum. Tulum to starożytne miasto Indian, choć my oczywiście mieszkaliśmy w tej nowej części miasta z restauracjami, barami, sklepami i bez żadnych ruin. Choć niektóre chatki wyglądały jak ruiny 🙂

Wynajęliśmy pokój na airbnb przy ulicy, za którą zaczynała się regularna dżungla. I nie był to jakiś gaj czy lasek, ale zgodnie ze zdjęciami satelitarnymi dżungla ciągnęła się kilkadziesiąt kilometrów w głąb. Bez żadnej drogi czy wioski w środku. Nie pomyślałem o tym wcześniej, ale oznaczało  to że wszelakie zwierzę dżunglowe zainteresowane kontaktem z ludźmi lub ich jedzeniem w pierwszej kolejności pukałoby do naszego domostwa. Jak się później okazało, rzeczywiście tak było.

Wstałem pewnego ranka, aby zagotować herbatę wybrałem się do kuchni i w zlewie znalazłem skorpiona. Pierwszy raz widziałem takiego zwierzaka na oczy, ale wiedziałem, że nie należy do najbardziej łagodnych. Najpewniej przyszedł do kuchni coś zjeść. Bo i cóż innego robi się w kuchni. Zjadł, a później chciał po sobie pozmywać, więc wskoczył do zlewu. Nie mógł już z niego wyjść, bo ślizgał się na jego ściankach, ot i cała historia.

Nasza kuchnia – miejsce skorpionowej tragedii

Najpierw chciałem go unieszkodliwić patykiem lub łyżką do ziemniaków, ale bałem się, że  wbiegnie po tej łyżce i mnie ukąsi. Zmieniłem plan. Wstawiłem wodę, zagotowałem wrzątek i zalałem go wrzątkiem. Gdyby Ania nie była akurat w ciąży, a ukąszenie skorpiona nie zabijałoby małych dzieci w brzuchu matki to może nawet puściłbym go żywego luzem. Nie bardzo miałem jednak na to ochotę w tej sytuacji. Poza tym w tym domostwie zostało nam jeszcze 2 dni opłaconego pobytu. Informacja o skorpionie zmotywowała, by Anię do natychmiastowego wymeldowania, więc wolałem cichy mord i nie wspominanie póki co o skorupiaku.

Rozjechana tarantula (właściwie ptasznik)

Z reszty wrzątku zrobiłem herbatę, a później poszliśmy na śniadanie do garkuchni lokalsów. A skorpion? Dostał się do kuchni pewnie dlatego, że była ona urządzona w otwartym dziedzińcu. Była lekko zadaszona tam gdzie stały meble, ale poza tym była po prostu na podwórku. Zapachy jedzenia ściągały pewnie różne zwierzaki nocą, które rankiem wracały do dżungli. Podczas jednego spacerów drogą przy naszym domostwie spotkaliśmy też rozjechaną tarantulę, która pewnie wracała do domu po nocnej uczcie i na jej nieszczęście ktoś ją rozjechał. To był jednak inny dzień, bo pewnie gdybym skorpiona i tarantulę spotkał jednego dnia – miarka by się przebrała i zmiana lokalu byłaby niezbędna.

Kategorie: Notatki z podróży