Niektórzy uważają, że jestem takim dużym dzieckiem. Czasami nawet słyszę: „ale z Ciebie dzieciak” albo „jesteś słodki jak bobasek”. No dobrze! tego drugiego nigdy nie usłyszałem w swoim kierunku. Tak czy siak, jeśli przyjąć głosy innych to z dzieckiem, czyli samym sobą podróżuję od dawna. Tym razem ruszyłem a raczej ruszyliśmy w podróż z dzieckiem będącym poza moim jestestwem. Było nas więc troje: Ja, Ania (w roli żony) i 2-miesięczna Alicja (w roli dziecka).
Swoją podróż możemy podsumować bardzo pozytywnie. Jako pierwszą destynację obraliśmy Porto w Portugalii. Co prawda leci się długo, bo 3,5 godziny, ale w lutym to jedyny sensowny kierunek, w którym jeszcze nie byliśmy. W końcu w Olsztynie mamy -15 a w Porto +15 stopni i mnóstwo Słońca.
Paszport wyrobiliśmy Alicji w 2 tygodnie, choć oficjalnie powinno to potrwać 30dni. Koszt biletu lotniczego za niemowlaka w Ryanair niestety równa się biletowi dorosłego. Stare dobre czasy, kiedy bobo leciało za darmo się skończyło. Co z jednej strony jest ok, a z drugiej już nie, bo płacę jak za dorosłego, ale oddzielnego fotela już nie dostanę i dziecko potrzebuję trzymać na kolanach.
Na Modlinie znaleźliśmy pokój dla matki z dzieckiem i pozytywnie się zaskoczyliśmy. Przewijaki, umywalka, zabawki, stoliczek, krzesełka a nawet kanapa. Można spokojnie dziecko przebrać, umyć czy nakarmić, a także po prostu poczekać na lot w bardziej komfortowych warunkach niż na sali odpraw. Do tego taki pokój znajduje się po obu stronach bramek, więc nawet po odprawie można się tam udać. Z takiego samego przybytku korzystaliśmy w Portugalii, ale tam pokoik był mniejszy, choć na plus należy mu policzyć obecność mikrofalówki i podgrzewacza do mleka.
Do odprawy bobas na ręce w jednym kombinezonie bez czapki i kapturka na głowie. Wszystkie mleka, kosmetyki i płyny dla bobasa dozwolone właściwie bez większego limitu, ale wszystko należy wyłożyć na taśmę. W kolejce do bramek na Modlinie trzeba było swoje odstać, więc z Alicją na rękach było ciężko. Normalnie chodziła w nosidełku, więc było wygodnie, ale na czas kolejki ręce bolały. W Portugalii tego problemu nie było, bo tam jest specjalna kolejka dla rodziców z dziećmi i kobiet w ciąży. Ten priorytet obowiązuje też przy automatach do biletów w metrze. Oprócz niepełnosprawnego, matki ciężarnej i starszych jest tam też ikona z matką i dzieckiem w nosidełku na brzuchu. Brawo Porto! Ja jestem ojcem, więc mnie chyba pierwszeństwo nie obowiązywało, bo odstałem przed każdym automatem w kolejce 🙂
Z pewnością na plus jest też podejście Portugalczyków do rodziców z małym dzieckiem. Po każdym wejściu do metra robiło się zamieszanie i poszukiwanie przez pasażerów miejsca dla mnie z dzieckiem, abym mógł usiąść. Większość ludzi, również przechodniów zachwycała się bobasem, odwracała wzrok i komentowała, przy czym tylko angielskie komentarze zrozumieliśmy. Również w restauracji nie stanowiło problemu, aby Alicja zajęła dwa miejsca i stolik, choć na ulicy czekali klienci gotowi przy tym stoliku siąść. Na nasze propozycje, że możemy Alicję zabrać na kolana personel restauracji protestował i nakazywał, aby dziecko wygodnie sobie leżakowało.
Na pokład samolotu można wziąć wózek bezpłatnie, ale dobrze że się na to nie zdecydowaliśmy. Nosidełko jest wystarczająco wygodne, a z wózkiem w wiele miejsc byśmy się nie dostali. Porto jest położone na strome skarpie brzegu rzecznego, więc sporo tam schodów i schodeczków. W ciasnych knajpkach też nie byłoby łatwo. Widzieliśmy Polaków z wózkami, więc jakoś się jednak daje radę. Pytanie tylko gdzie byli i co widzieli. W nosidełku Alicja przesypiała większość wycieczek na świeżym powietrzu. W domu tyle nie sypia, więc pewnie był to połączony efekt dwóch czynników: bujania w nosidełku i świeżego powietrza. Przez większość czasu nie dawała o sobie znać, co było dla mnie sporym zaskoczeniem. Dużo słyszałem o zaletach podróżowania z maleńkim dzieckiem „bo większość czasu śpi”, ale nie spodziewałem się takiej skali.
Jedynie w samolocie, gdy Alicja była głodna, domagała się jedzenia, ale współpasażerowie nie zwracali jej uwagi, co się im bardzo ceni. Na każdy lot przypadała też jedna kupa, ale łazienki z przewijakiem w samolocie dały radę. Uwaga! Łazienka z przodu samolotu nie ma przewijaka. Nasz błąd, bo nie wiedząc o tym staliśmy pod łazienką 10 minut zanim jeden Pan strzeli mega kupę, by na koniec zobaczyć że przewijaka brak. Potuptać trzeba było na drugą stronę samolotu i tam znów odstać swoje. Na szczęście tym razem już była mini kupa, więc po jakichś 2 minutkach mogłem przebrać Alicję na przewijaku. Siku dało radę przebrać nie wstając z fotela, więc jednak jest trochę przesady w tym że tanie linie lotnicze posiadają baaaardzo mało miejsca między fotelami. A jak było w Porto? To już inna historia, ale z pewnością się tu pojawi.