Jedziemy na Bałkany. Ja, Gosia i Sebastian. Mamy jeden namiot, więc śpi się ciasnawo w jednym dwuosobowym namiocie z plecakami, ale dajemy radę. Na wysokości Bratysławy Gosia potrzebuje wracać na sesję egzaminacyjną. Sprawdzamy połączenia. Jest autobus z Wiednia. Jedziemy, więc do Wiednia. Jesteśmy tam koło południa, a autobus odjeżdża o 4 nad ranem. Dzień mija szybko na łażeniu po Wiedniu. Kupiliśmy nawet bilet na metro całodobowy, więc wszędzie jest blisko. Bilet kosztował 6 Euro. Nasz dzienny budżet na jedzenie wtedy to 10 Euro, więc wydaliśmy na niego fortunę. Zaczyna się robić noc, więc coś należałoby ze sobą zrobić. Namiotu w centrum Wiednia nie rozbijemy. Udajemy się na dworzec. Siedzimy tam do północy. Wtedy proszeni jesteśmy o opuszczenie poczekalni wyposażonej w gniazdka elektryczne i internet.
Dwugodzinna przerwa na sprzątanie zmusza do emigracji nas i jedną dziewczynę, która też była w poczekalni. Nie pamiętam kto zagadał, my czy ona, ale po chwili rozmawialiśmy. Była w podobnej sytuacji do naszej. Zaproponowaliśmy, więc wspólne poszukiwanie miejsca na przeczekanie nocy. Na zewnątrz było chłodno, zeszliśmy więc do metra. Wsiedliśmy w najdłuższą linię i pojechaliśmy nią do końca, a później z powrotem. W między czasie mogliśmy się zdrzemnąć. Po kilku takich rundach wysiedliśmy na którejś stacji i w całodobowym fastfoodzie zamówiliśmy jakiś kubełek z makaronem. Wyłożyliśmy na stół również swoje jedzenie, słodycze i napitki. Napotkana Australijka dorzuciła się również. Mieliśmy wczesno-poranną ucztę na stacji metra. Wracający z imprez Austriacy spoglądali z zazdrością. Po tym krótkim śniadaniu Australijka ruszyła w swoją stronę, Gosia wsiadła do autobusu, a my z Sebastianem wróciliśmy na Słowację, by stamtąd kontynuować podróż na Bałkany.