Najdłuższy i najszybszy stop jaki mnie spotkał miał miejsce w Serbii. Po przekroczeniu granicy doszliśmy do stacji benzynowej. Wypiliśmy tam kawkę i zjedliśmy jakąś bułkę na bazie ciasta francuskiego. nie było sensu od razu stawać i łapać, bo ktoś już łapał. Jacyś ludzi o ciemniejszej karnacji skóry. Chcieliśmy ich więc przeczekać. Nie szło im jednak, więc ustaliśmy i my choć nieco dalej. Może piąty samochód zatrzymał się. Nie zatrzymał się im, ale zatrzymał się nam. Podobno to byli Serbowie, a nasz kierowca Niemiec nie zatrzymuje się lokalnym. Wziął nas, robiło się ciemno. Jechał do Bułgarii, czyli tam gdzie my. Finalnie wysadził nas w Sofii, a sam pojechał dalej.
Przejechaliśmy z nim ponad 1000km w zaledwie kilka godzin. Na weekendy jeździł z Niemiec do Bułgarii do swojej ukochanej. Do Starej Zagory. Podobno to piękne miejsce z pięknymi i poczciwymi kobietami. On jedną taką spotkał i odwiedzał ją regularnie. Dystans wydawał mi się ogromny, ale podobno wyjeżdżając po pracy na sobotę wczesnym rankiem lub jeszcze w nocy był na miejscu. Wydaje mi się, ze samolotem byłoby wygodniej, ale najwyraźniej tak nie było. Człowiek rozdarty między tak bardzo odległe kraje. Dziwne, zaskakujące. W mojej wyobraźni łączyły te dwa miejsca tylko starsi Niemcy wizytujący wybrzeże Bułgarii na wakacje, choć i tak nie uznawałbym tego za bardzo oczywiste. Bułgaria bardziej kojarzy mi się bowiem z komunistycznymi ośrodkami wypoczynkowymi. Teraz już jest inaczej, a stereotypy nie nadążają trochę z aktualizacją.