Odkąd rosyjsko-języczna część Mołdawii od strony Ukrainy ogłosiła niepodległość minęło ponad 25 lat. Od tamtego czasu nazywana Naddniestrzem, bo znajduje się nad Dniestrem bije własną monetę, ma policję, wojsko i granicę, a nawet władze, które jednak mało kto oficjalnie uznaje na arenie międzynarodowej. Dla mnie kluczowe okazało się, że Republika Naddniestrzańska posiada własną granicę. Z Kiszyniowa pojechałem do Naddniestrza pociągiem. Wysiadłem z pociągu i według mojej wiedzy powinienem przekroczyć most nad Dniestrem, aby wkroczyć do Naddniestrza. Przy torach znajdowała się mała budka strażnicza na drodze od torów w stronę miasta. Ja ją jednak  zignorowałem i poszedłem wzdłuż torów w stronę Dniestru. Tam spotkałem lokalne babcie z wnuczkiem zbierające śliwki i po krótkiej rozmowie wspinałem się na wiadukt i drogę prowadzącą w stronę Dniestru. Przed mostem spotkałem punkt kontrolny obsadzony przez międzynarodowe siły pokojowe. Podszedłem i zapytałem czy mam okazać gdzieś paszport, aby przejść na drugą stronę. Nie było jednak takiej potrzeby. Według sił międzynarodowych Naddniestrze nie jest oddzielnym państwem, więc nie istnieje nic takiego jak granica między Mołdawią a Naddniestrzem. Z punktu widzenia prawa międzynarodowego brzmi sensownie.

Ścieżka, którą poszedłem wzdłuż torów

Po chwili spacerowałem mostem na drugą stronę rzeki. Zbliżał się wieczór, ja szedłem sam i tylko od czasu do czasu mijał mnie jakiś samochód. Gy dotarłem do pierwszej wioski stwierdziłem, że nie butuję dalej tylko łapię marszrutkę. Ta zawiozła mnie do Tyraspola i tak o to byłem w stolicy Naddniestrza. U kierowcy busa wymieniłem pieniądze mołdawskie na naddniestrzańskie ruble, byle starczyło mi na kolejną marszrutkę do granicy z Ukrainą, gdyby kolejnego dnia nie szło mi stopowanie. Noc spędziłem u przypadkowo spotkanego tyraspolczyka i z rana ruszyłem na granicę, a tam spotkała mnie niespodzianka.

Strażnik graniczny zażądał ode mnie papierku potwierdzającego mój wjazd do Naddniestrza. Opowiadam, więc że nikt mi takiego nie wydał. Chyba nie wierzą, bo dopytują o szczegóły mojego dotarcia na granicę. Opowiadam całą prawdę, a oni na to że przy torach była budka i po wyjściu z pociągu powinienem się do niej zgłosić po papierek.. Mówię, że to absurd, że nie było ani szlabanu, ani granicy z prawdziwego zdarzenia, więc skąd miałem wiedzieć, że mam iść do jakiejś budki. Nie przemawia to do nich i pytają mnie o kasę. Nie wiem czy chodziło o łapówkę czy o jakiś mandat, ale wyciągam resztki rubli, a oni w śmiech. Mówię, że jedzenie mam w plecaku, to resztka moich pieniędzy, bo jeżdżę na stopa. Strażniczka znika w budynku, pojawia się za jakieś pół godziny i mówi, że mam się wrócić na granicę wjazdową, załatwić papierek wjazdowy i dopiero wypuszczą mnie do Ukrainy. Jakiś absurd, potrzebuję przejechać przez cały kraj i wjechać do niego ponownie, aby móc z niego wyjechać. Jedyny plus jest taki, że Naddniestrze jest bardzo małym krajem.

Policjanci wypisujący protokół mojego nielegalnego wkroczenia do Naddniestrza, pani policjantka akurat gra w bąbelki na telefonie, a policjant sporządza protokół

Niechętnie więc siadam do marszrutki i wracam do Tyraspola. Idę na dworzec kolejowy, bo okazuje się że tam też wystawiają papierki i tłumaczę się sympatycznemu policjantowi dlaczego nielegalnie przekroczyłem granicę. Nie tłumaczyłem mu już, że żadnej granicy nie było tylko posłusznie dyktowałem dane do protokołu spisanego po rosyjsku. Oczywiście rozmawialiśmy łamanym rosyjskim, tzn mój był łamany, a jego płynny. Wyposażony w protokół i odpowiedni świstek ruszyłem po godzinie na granicę.

Tyraspolska rejestracja marszrutki

Nie miałem już rubli na marszrutkę, a wylotówka do łapania była daleko, więc improwizowałem. Przed dworcem stały marszrutki i ich trzech kierowców, którzy odjeżdżali co pół godziny. Ja miałem ze sobą bilet na marszrutkę z rana, a na bilecie nie było żadnej daty i godziny tylko kierunek i cena. Dałoby radę pojechać na tym bilecie, więc pomyślałem siadam do marszrutki i jadę. To jednak mogło się wydać podejrzane, bo skąd niby mam bilet. Wszedłem na dworzec, posiedziałem na nim 3 minuty i wyszedłem z wyraźnie widocznym biletem w ręku. Zapytałem przy wyjściu kierowców z ławeczki, która marszrutka odjeżdża jako kolejna. Wsiadłem do niej i poczekałem na kierowcę. Ten już nie sprawdzał nawet biletu, w końcu widział go w mojej ręce wcześniej. Udało się! Bez problemu przeszedłem też granicę zostawiając komplet papierów na przejściu granicznym.