Do Tabrizu mieliśmy pojechać tylko na chwilę. Tak naprawdę interesował nas Irak, a dokładnie jego północna część – Kurdystan. Ze względu na działania wojenne, które nasiliły się tuż przed naszym przyjazdem odpuściliśmy sobie wjazd do Iraku od strony tureckiej. Jeszcze na dworcu Artur podjął ostateczną próbę zaatakowania Iraku. Zamiast autobusu znalazł Borsuka, 52letniego Irańczyka mówiącego po rosyjsku. Dowiedziałem się od niego, że autobus do Iraku jest, ale następnego dnia. On oczywiście odradza nam tam jechać ze względu na wojnę.Jednocześnie proponuje, że jeśli wyruszamy z dworca do centrum to może nas podrzucić. Zgadzamy się, gdyż i tak do rana nic nie wskóramy w sprawie autobusu, a Tabriz i tak chcieliśmy zobaczyć. W samochodzie okazało się, że Borsuk jest w żoną. Po drodze do centrum oferuje, że możemy zajechać do niego na herbatę. Lubię pytanie “Czemu nie?”, więc się zgadzamy. Prosta z zewnątrz chatka kryła piękny dywan, starannie tapicerowane meble i ogromny telewizor. Do tego kuchnia, łazienka, 2 sypialnie i akwarium. W domu czekały jeszcze 3 córki.

Irańska herbata po posiłku

Wypiliśmy herbatę, a że była pora obiadowa to zostaliśmy też zaproszeni na obiad. Nie pamiętam, co było na obiad, ale z pewnością jego elementem był lawasz. Obiad jedliśmy na podłodze na specjalnie ku temu rozłożonej ceracie. Po obiedzie Borsuk powiedział, że pokaże nam bazar w centrum Tabrizu. Zapytał czy nie chcemy zostawić plecaków by było nam lżej. Plecaki zostawiliśmy i gdzieś po drodze zapadła decyzja, że zostajemy u Borsuka na noc. Rozbiliśmy namiot na jego tarasie. Dostaliśmy świeżą pościel do środka. Wieczorem po obejrzeniu bazaru Borsuk zorganizował grilla, pojechaliśmy tam wszyscy razem. Borsuk potrzebował na tę okazję zakupić ruszt. Po grillu w rytmie Bibera z głośników samochodowego radia wróciliśmy do domu. Biber został włączony na prośbę córek Borsuka, radio na pełen regulator, nie przepisowa prędkość i ronda pokonywane raz z lewej a raz z prawej strony. Jak to mówił Borsuk, według prawa tak nie można, ale on może, tak po prostu. U Borsuka byliśmy 3 dni. Nie znaliśmy go, ale on znał nasze polskie powiedzenie. Po Irańsku, czyli w języku farsi będzie to “Gość w dom, Allah w dom”.

Kategorie: Notatki z podróży