W skalistym mieście koło Gori, miasta Stalina spotkałem trójkę Polaków. Razem poszliśmy na stację kolejową, a z niej mieliśmy ruszyć do Gori. Przy peronie znajdował się sklepik, a przy nim miejscowi. Każdy z nich miał inną wersję tego, o której pociąg odjeżdża. Dość sporo czekaliśmy i podczas rozmowy napotkani Polacy stwierdzili, że będąc w Gruzji nie pili jeszcze czaczu? Stwierdziłem, że pomogę. Ruszyłem do sklepu. W sklepie ekspedientka pokazuje, że ma tylko taki z banderolą, a domowej nie ma. Wychodzę na zewnątrz. Pytam mężczyzn pod sklepem, mówię, że jestem z Polski. Jeden decyduje się pomóc. Idzie ze mną w głąb wioski. Stajemy pod czyimś domem. Dzwoni, puka. Nikt nie otwiera. Wchodzi, więc za bramkę, a ja stoją przed nią i obserwuję sytuację. Po chwili mojego przewodnika słychać z pierwszego piętra jak pyta czy jest ktoś w domu, za chwilę słychać go z drugiego piętra. Mija chwila i przewodnik stoi koło mnie i raportuje, że nikogo nie ma na pewno bo dokładnie sprawdził.
Wracam z pustymi rękami, ale na wysokości peronu przewodnik stwierdza, że mogę też kupić w sklepie. Ja mu na to, że nie mają, że pytałem. Podążam jednak za nim, wchodzimy do sklepu. Rozmawia chwilę z ekspedientką, a ta pyta ile chcę tej czaczy. Po chwili wyciąga dwie puste butelki po fancie i ogromną butlę po coca-coli. Przelewa z dużej butli odpowiednie ilości gruzińskiej domowej wódki, a ja posłusznie płacę. Mój przewodnik też kupuje. Kupuje też jakieś chipsy, piwo i bierze wszystko na zeszyt. Dziękuję i wychodzę. Na peron wracam z prezentem dla moich nowych polskich znajomych, śmiejąc się pod nosem z sytuacji, w której raz towar jest dostępny, a raz nie jest dostępny. Gdy dochodzę na peron widzę, że mój stary przewodnik kroczy za mną. Rozkłada się na peronie obok nas, częstuje piwem i chipsami. Zaprosił nas na małą gruzińską biesiadę. Na skalę jego możliwości. Później upierał się, że pojedzie z nami do Gori. Namawialiśmy, by jednak został w swojej wiosce, ale on wsiadł do pociągu. To był ostatni pociąg z tej wioski, nie było powrotnego, więc utkwiłby z nami w Gori. Okazało się, że mieszka po drodze, więc po kilku przystankach wysiadł, żegnając się jak z najlepszymi przyjaciółmi.